Niech Będzie Pochwalony Jezus Chrystus.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich przyjaciół misji ze słonecznej Boliwii.
Chciałabym, choć trochę, przybliżyć państwu nową placówkę misyjną, jak i zakres moich obowiązków.
Pracuję i mieszkam w domu dziecka o wdzięcznej nazwie Nadzieja. Jest to katolicki ośrodek wychowawczy prowadzony przez polskie siostry zakonne, serafitki. Jest to dom dla dzieci, których rodzice znajdują się w Palmasola, tak nazywa się największe więzienie w Boliwii, jak również jest to dom dla dzieci porzuconych przez rodziny i dla dzieci, które zostały odebrane rodzicom, którzy się nad nimi znęcali fizycznie.
Najmłodsza nasza mieszkanka ma 3 lata, a najstarsza 15-cie. Większość dzieci to rodzeństwo, nawet pięcioosobowe; bardzo interesujące jest obserwowanie jak się wobec siebie zachowują; jedni opiekuńczo, inni zaś zupełnie obojętnie bądź agresywne...wynika to zapewne z przeżyć jakie mają za sobą i niezdolności do komunikowania swoich uczuć i potrzeb.
Pracuje jako jedna z dwunastu wychowawczyń, jestem wśród nich jedynym obcokrajowcem, co ma swoje plusy i minusy.
Dzieci podzielone są na trzy grupy: chłopców w wieku szkolnym, dziewczynki w wieku szkolnym oraz trzecia grupa maluszków w wieku przedszkolnym. Z każdą grupą pracuje po czterech wychowawców na zmianach, dzieci mają opiekę całą dobę, w nocy również.
Ja pracuje z grupą chłopców. Jest ich trzynastu, ale czasem mam wrażenie jakby ich było pięćdziesięciu :P Najmłodsi mają po siedem lat, a dwóch najstarszych chłopaków ma 12 i 13 lat, czasami pomagają ogarnąć tych młodszych ;) Moja praca polega na realizacji planu dnia, którego część akurat wypada w czasie mojej zmiany z dziećmi. W praktyce jednak jestem dla nich jak mama, która ma na uwadze przede wszystkim ich dobro, bezpieczeństwo i edukacje. Często rozmawiamy o Biblii i o Panu Bogu, o Maryi, o stworzeniu świata; mają dużo pytań i wątpliwości; element religii, różnych wyznań, jest mocno obecny w Boliwii, jak i w innych krajach Ameryki Południowej, z każdej strony słyszy się różne teorie na temat końca świata i osoby Pana Jezusa; razem z siostrami staramy się wychowywać dzieci, znajdujące się pod nasza opieką, w duchu katolickim i tłumaczyć im jak podchodzić do różnych rewelacji i dziwnych teorii religijnych, które tutaj krążą...
Nie będę ukrywać, że jest to trudna i wymagająca dużej siły, i cierpliwości, praca. Moi podopieczni zostali mocno doświadczeni przez życie; często skrzywdzeni przez swoich najbliższych i to już na samym początku swojej drogi życiowej...to stygmatyzuj na całe życie, powodując chroniczny brak zaufania do dorosłego. Ja to sobie przynajmniej tak tłumaczę, kiedy ich skrajne zachowanie, i reakcje, są dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Oczywiste jest, że jak każde dziecko pragną miłości, uwagi, akceptacji, ale manifestują te potrzeby w bardzo niewłaściwy sposób...Większość naszych dzieci potrzebuje ciągłej terapii, a u nas pracuje tylko jeden psycholog i w dodatku na pół etatu. Bardzo dużo je kosztuje odrabianie lekcji, wszyscy mają deficyty uwagi, nie potrafią się skupić, kilku chłopców ma adhd, jeden jest dyslektykiem i ma ogromne problemy z czytaniem, pomimo swoich 11 lat, co powoduje u niego silną frustracje, a co za tym idzie agresję wobec otoczenia...
Chłopcy są jednak bardzo chętni do nauki języków obcych! Już znają Aniele Boży, a obecnie trwa nauka Zdrowaś Maryjo po polsku :D
Jeden z chłopców bardzo lubi, i często śpiewa, pieśni kościelne; trochę sobie z niego żartuje, że powinien zostać księdzem, bo brakuje powołań w Boliwii, ale ostatnio, zainspirowana książką: "Franciszkanin z SS" ( którą nota bene gorąco polecam przeczytać), postanowiłam się codziennie modlić za niego, aby został kapłanem i bardzo gorąco zachęcam również państwa do tego. Chłopiec nazywa się Jose, czyli Józef po polsku, i ma 9 lat. Mieszka u nas razem ze swoimi trzema siostrami.
Zawsze kiedy mam wolną chwilę odwiedzam najmłodsze szkraby, są przekochane :D Silna potrzeba kochania objawia się u nich tym, że jak się je przytula to potrafią się tak wczepić w człowiek, że się często dziwię, skąd w tym małym ciałku tyle siły...To właśnie dzieci z tej grupy mają największe szanse na adopcje czyli na normalny dom, ale to też jest rzadkość w Boliwii.
Każdego poranka proszę Boga, aby dopomagał mi w mojej misji, aby mi "podpowiadał" jak postępować z moimi podopiecznymi. To są dobre dzieci, tylko bardzo skrzywdzone...
Na końcu mojego listu dziękuję z całego serca wszystkim, którzy modlą się za mnie, jak i za wszystkich misjonarzy i misjonarki, proszę, nie ustawajcie w modlitwie za nas jak i za Kościół Misyjny.
Niech Pan z Serca Błogosławi
Małgorzata Siwiec
misjonarka świecka