Szczęść Boże,
Jestem już na miejscu w Zambii, w Mpanshya.
Swój pobyt tutaj rozpoczęłam uczestnictwem we Mszy św. w języku angielskim, miałam też okazję uczestniczyć w pożegnaniu księdza misjonarza Michała który wraca do Polski po 10 latach pracy misyjnej w Zambii. Msza odbywała się w lokalnym języku, zachwycił mnie sposób w jaki zambijscy chrześcijanie okazują swoją wdzięczność Bogu i ludziom, a także to jak pięknie śpiewają na Bożą chwałę.
Pogoda w Zambii nie rozpieszcza, jest ekstremalnie gorąco co trudno wytrzymać nawet lokalnym mieszkańcom. Klimat jest tutaj zupełnie inny, aktualnie jest pora sucha, a za około 3 tygodnie zaczyna się pora deszczowa obfitująca w węże, skorpiony i pająki. Na tę okoliczność przygotowuję się korzystając z porad lokalnych mieszkańców: Najpierw tłucz z całej siły, a potem zastanawiaj się co to było.
Miejsce w którym mieszkam, jak i sąsiednie wioski,położone jest w dolinie otoczonej zewsząd górami.
W trakcie dnia mam ograniczony dostęp do prądu, nie mam też bieżącej wody, mam jednak - co cieszy mnie niezmiernie - możliwość zasilania mojego telefonu w internet i tym samym kontaktowania się z rodziną, której wsparcie i obecność na odległość bardzo doceniam.
Zakupy robię rzadko, w oddalonej o 300 km stolicy, z której wracam samochodem siedząc wygodnie na workach mąki, podziwiając uroki parku krajobrazowego, przez który przejeżdżam. Na miejscu można kupić produkty lokalne (warzywa, owoce), a trochę drożej nawet kurczaka - za to żywego. Moja niechęć do oporządzania kury na rosół wzbudza śmiech i zdziwienie wśród miejscowych mieszkańców, dla których takie strony kulinarnej sztuki to codzienność.
Pracuję na lokalnej porodówce i innych oddziałach szpitalnych związanych z okresem okołoporodowym i noworodkowym.
Początki są trudne, pomimo zapału i wielkiego optymizmu jaki tutaj ze sobą przywiozłam, nie da się nie zauważyć, że tutejsza rzeczywistość jest trudna, a nawet brutalna dla noworodków i widać tu niewątpliwie selekcję naturalną do której trudno przywyknąć spędziwszy całe swoje dotychczasowe życie w Europie.
Już w pierwszych dniach pracy zetknęłam się z przykrym doświadczeniem śmierci donoszonego noworodka, który w krajach wysoko rozwiniętych miałby zdecydowanie większe szanse na przeżycie.
W miarę możliwości staram się godnie pożegnać i ochrzcić każde umierające dziecko, jednocześnie umożliwiając matce pożegnanie się z noworodkiem - chociaż taki zwyczaj nie jest tu powszechny.
W najbliższym czasie będę starała się rozpocząć szkolenia z pierwszej pomocy przy udziale tłumaczki, w późniejszym czasie planuję uczyć się lokalnego języka.
Wstępnie rozeznałam się co do sprzętu, który byłby tu przydatny. Za datki, które otrzymałam w Polsce przed wyjazdem zamierzam zakupić najpotrzebniejsze sprzęty, m.in. KTG, pulsoksymetry oraz detektor tętna.
Wyobrażałam sobie, że będzie tutaj inaczej, trudniej i że wiele się nauczę, jednak zderzenie z tutejszą rzeczywistością przerosło wszelkie moje wyobrażenia. Bardzo trudne jest dla mnie jako położnej pogodzenie się z tym, że nie wykonuje się tutaj cięcia cesarskiego dzieciom w 34 tygodniu życia płodowego i że nie ratuje się dzieci przedwcześnie urodzonych.
Są też radosne chwile, które pozwalają mi odreagować trudy związane z pracą. Miałam możliwość uczestniczyć w narodowym Święcie Niepodległości, było bardzo kolorowo, słychać było muzykę, a dookoła mnie było pełno roześmianych twarzy i wesołych dzieci.
W czasie wolnym spaceruję, biegam, poznaję ludzi mieszkających w sąsiedztwie, którzy są bardzo gościnni i niejednokrotnie częstują mnie lokalnymi przysmakami.
Jedzenie mi smakuje, aktualnie zaczyna się tutaj sezon na mango.
Pomimo tego, że jestem daleko od domu, w zupełnie innych, trudnych warunkach, cieszy mnie codzienny widok zambijskich matek noszących swoje dzieci w chustach, karmiących je piersią i nieodstępujących swoich pociech na krok do czasu aż są na tyle duże, by mogło się nimi zaopiekować starsze rodzeństwo.
Pozdrawiam Was i proszę o wsparcie modlitewne, a za wszystkie ofiary serdecznie dziękuję.
Kamila, Zambia 28 października 2019