Jesteśmy uczestnikami niecodziennego pogrzebu. Jest ciało zmarłego, będzie procesja na cmentarz, jest biskup, setka księży i liczne rzesze wiernych z różnych stron (z Helenki, Polskiej Nowej Wsi, Mikulczyc, Kobieli…) jest najbliższa Rodzina (Mama, siostra z rodziną), wielu przyjaciół i znajomych, są koleżanki i koledzy ze szkół do których uczęszczał śp. ks. Janusz.
Nie ma natomiast parafian z afrykańskiego Togo, dla których ks. Janusz oddał 20 lat swojego kapłańskiego życia. Z wiadomych przyczyn nie mogli tu być. Dlatego też w ich imieniu zabieram głos, ale nie tylko…, także jako kolega z tej samej klasy licealnej, seminaryjny kolega kursowy oraz towarzysz jego misyjnej posługi.
Janusza poznałem 41 lat temu, w roku 1969, kiedy rozpoczynaliśmy naukę w IV LO w Rokitnicy. Naszym koleżankom i kolegom ze szkoły dał się poznać jako radosny, uczynny a nade wszystko dobry kolega z którym nie sposób się było pokłócić. Z rozrzewnieniem wspominamy tamte chwile (grę w szachy, walkę z nauczycielami o długie włosy oraz wspólne piesze powroty ze szkoły przez las na Helenkę).
Lata licealne minęły bardzo szybko. Wkrótce po maturze okazało się, że czterech chłopaków z naszej szkoły wybiera się do WSD w Nysie. Jeden o drugim nie wiedział. Był to ciężki czas dla naszych wychowawców. Nasza szkoła miała bowiem na celu szkolenie najlepszych synów systemu komunistycznego. Pamiętam jak w 1-szej klasie dyrektor zapytał: „Kto nie chce należeć do ZMS-u?” W ten sposób wszyscy do tej organizacji należeli na samym początku licealnej edukacji.
Cała czwórka "zedemesowców" została wyświęcona na kapłanów. Spośród nich ks. Piotr Żok także już nie żyje.
Śp. ks. Janusz został wyświęcony na kapłana 6 maja 1979 r. przez biskupa A. Nossola. Po święceniach pracował jako wikary w Polskiej Nowej Wsi (rok) oraz u św. Teresy w Mikulczycach (do roku 1982).
Ostatnie słowa Chrystusa na ziemi to: Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody a oto ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata (Mt 28, 18-20). Posłuszni temu nakazowi, idą przez świat w ciągu wieków ludzie, dla jednych wspaniali, dla innych dziwni, a przez niektórych znienawidzeni...,
Ostatnie słowa Chrystusa na ziemi to: Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody a oto ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata (Mt 28, 18-20). Posłuszni temu nakazowi, idą przez świat w ciągu wieków ludzie, dla jednych wspaniali, dla innych dziwni, a przez niektórych znienawidzeni...,
Idą i wierni temu poleceniu głoszą:
W porę i nie w porę, czy ich chwalą czy ich ganią,
Gdy im klaszczą czy gwiżdżą,
Głoszą słowa nie zawsze pasujące słuchaczom.
Zawsze, w każdym czasie, przez jednych miłowani, przez innych ignorowani, wreszcie przez niektórych wprost znienawidzeni... przez jednych oczekiwani a przez innych niemile widziani.
Ale oni tego jakby nie zauważali. Idą, a potem stuleni cichą śmiercią, odchodzą z tego świata, na ich miejsce zaś przychodzą nowi, mocni słowem i łaską, bo głosić muszą, jak powiedział św. Paweł: Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii (1 Kor 9,16).
Posłuszny nakazowi głoszenia Ewangelii Chrystusa wszelkiemu stworzeniu był także śp. ks. Janusz… Nie wystarczyła mu diecezja opolska….
W bardzo konkretny sposób potraktował słowa: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu, w roku 1982, kiedy wyjechał na misje do małego afrykańskiego kraju – Togo. Tam też duszpastersko pracował przez równych 20 lat w trzech parafiach na terenie dwóch diecezji.
Wyjazd na misje poprzedził udział w kursie misyjno-językowym w Brukseli (1982-1983). Tam wspólnie z innymi kandydatami wyjazdu na misje uczyliśmy się j. francuskiego. Często, przynajmniej raz w tygodniu, spotykaliśmy się w różnych miejscach stolicy Belgii w gronie polskiego duchowieństwa.
18 czerwca 1983 r. otrzymaliśmy razem z ks. Januszem z rąk Jana Pawła II krzyż misyjny. Było to w Niepokalanowie.
Na misje w udaliśmy się z Amsterdamu 12 września 1983 r. Najpierw Lomé, potem Atakpamé,… wszystko nowe… język ewe, inna kultura… Do wszystkiego trzeba było się przyzwyczajać. Nie wiedzieliśmy jeszcze wówczas (przynajmniej praktycznie) co to jest inkulturacja. Nauka miejscowego języka trwała do lipca 1984 r. Śp. ks. Janusz do wszystkiego podchodził ze stoickim spokojem, ale też z wielkim optymizmem.
Potem otrzymaliśmy pierwszą placówkę misyjną – Tado: Janusz został proboszczem (jako pierwszy w alfabecie), ja wikarym.
Parafia liczyła wówczas 30 stacji filialnych, do najbliższej drogi asfaltowej było 50 km. Funkcjonowaliśmy bez takich wynalazków, jak bieżąca woda i elektryczność. Dzisiaj, kiedy nie ma prądu, ludzie często nie wiedzą co mają ze sobą zrobić, stają się drażliwi, nie mogą oglądać telewizji, używać komputera… Brak prądu kompensowaliśmy wieczornymi dyskusjami. Pamiętam: ile wtedy można było się nagadać wieczorami.
Zaś od czasu do czasu Janusz, grając na gitarze, śpiewał swoją ulubioną melodię:
Nie płacz Ewka, bo tu miejsca brak
Na twe babskie łzy…
Na twe babskie łzy…
Do dziś brzmią mi w uszach słowa refrenu:
Żegnam was, już wiem
Nie załatwię wszystkich pilnych spraw
Idę sam, właśnie tam
Gdzie czekają mnie
Tam przyjaciół (Czarnych!) mam, od lat
Dla nich zawsze śpiewam, dla nich gram
Jeszcze raz żegnam was
Nie spotkamy się.
Nie załatwię wszystkich pilnych spraw
Idę sam, właśnie tam
Gdzie czekają mnie
Tam przyjaciół (Czarnych!) mam, od lat
Dla nich zawsze śpiewam, dla nich gram
Jeszcze raz żegnam was
Nie spotkamy się.
Kiedyś trzeba było jechać do szpitala z mającą rodzić kobietą. Pojechał ks. Janusz. Dzieci urodziły się w samochodzie…, dwóch chłopców. Ze względu na okoliczności urodzin nazwano je na cześć misjonarzy: Janusz oraz Klein.
Kiedy w roku 1989 wróciłem do Polski, śp. ks. Janusz został przeniesiony do innej parafii – Elavagnon (1989-1996). Tam przez 7 lat pracował już sam. Tam też pojawiły się pierwsze symptomy choroby. Dlatego też w roku 1996 powrócił do Polski.
Został proboszczem w Kobieli (1997-2003). Musiał zawsze coś robić… W Kobieli zmienił dach na kościele, wyremontował plebanię. Jego pobyt w tej parafii zawsze będę kojarzył z niesamowitą gościnnością ks. Janusza. Nieraz jeździliśmy do niego ze znajomymi nawet na kilka dni i zawsze czuliśmy się jak we własnym domu.
Kiedy poczuł się trochę lepiej znowu powrócił do Togo. Tym razem do diecezji Sokodé. Był rok 2003. Znowu nauka miejscowego języka (kabye), inny lud, nieco innego zwyczaje. Ks. Janusz przebywał przez kilka miesięcy w Sokodé. W 2004 r. został proboszczem w Lama-Tessi. Ze względu na to, że nie było tam plebanii, mieszkał przez parę miesięcy w Adjengre, jednocześnie budując nową plebanię w swojej parafii. Rozpoczął także budowę nowego kościoła oraz szkoły w Aou-Mono. Pracował praktycznie prawie do ostatniego dnia pobytu w Afryce.
W czasie swojej 20-letniej posługi misyjnej: ochrzcił kilka tysięcy wiernych, przygotował tysiące katechumenów do przyjęcia chrztu, bierzmowania i Komunii św., sprawował msze św. zarówno w kościołach, kapliczkach, jak i pod gołym niebem. Najczęściej docierał do nich motorem…, nieraz szedł pieszo, tam gdzie nie można było dojechać. Wyuczył setki, tak bardzo potrzebnych w Afryce, katechistów.
Ks. Janusz dla wielu pozostanie przykładem radzenia sobie z przeciwnościami losu, po prostu umiejętnością życia pełnego radości i optymizmu do końca.
W roku 2009 był na urlopie w Polsce. Już wtedy było widać, że choroba nie daje za wygraną. Podczas naszego spotkania kursowego w Kamieniu Śl. usilnie namawialiśmy Go do podjęcia leczenia. Ks. Janusz jednak jeszcze raz spróbował i wyjechał znowu do Afryki… niestety po raz ostatni.
Wrócił miesiąc temu, 11 lipca. Niestety nie można było już nic zaradzić. Po leczeniu w Wojskowym Instytucie Medycznym w Warszawie, wydawało się, że jest lepiej. Było jednak inaczej.
Ks. Janusz bardzo lubiał przebywać w Chechle. Po raz ostatni przyjechał do mnie w poniedziałek, 9 sierpnia. Potem mi powiedział: „Ty sobie gdzieś jedź, ja cię zastąpię”. Z wielki strachem… pojechałem… ale już w środę wróciłem, bo jego stan zdrowia gwałtownie się pogorszył. W tym dniu odprawił po raz ostatni mszę św. Wieczorem Siostra ze szwagrem odwieźli go do szpitala w Biskupicach gdzie zmarł w piątek krótko przed godz. siódmą. Odwiedziliśmy Go w szpitalu w czwartek rano, ale już był nieprzytomny. W tym dniu Ks. Kusche udzielił Mu Sakramentu Chorych.
Pani która w Chechle prowadziła modlitwę różańcową w Jego intencji powiedziała: „Modlimy się za naszego księdza…, Janusza”.
Na początku mówiłem, że nie ma wśród nas parafian z Togo. Chcę jednak podkreślić, że nie ma ich tu fizycznie…
Oni jednak są tam, 6000 km stąd, w małej afrykańskiej parafii – Lama-Tessi. Dokładnie o tej samej godz. odbywa się symboliczny pogrzeb zarówno w Lama-Tessi – gdzie jest wikariusz generalny (biskup jest na leczeniu w Europie), są nasi misjonarze i rzesze wiernych – jak i we wszystkich kilkunastu stacjach misyjnych pod przewodnictwem katechistów.
Dowiedziałem się także, że bardzo by chcieli, aby był pochowany wśród nich, w Afryce. My jednak na to nie możemy się zgodzić. Myślę, że w przyszłości wyślemy tam urnę z ziemią z grobu.
Czy można ludzkie losy zamknąć formą jakiegokolwiek zdania?
Czy wystarczy Przyjacielowi słowo: dziękuję?
Jak obliczyć wartość wygłoszonego Słowa?
Głębię sprawowanej Ofiary?
Jak zmierzyć radość nowo-ochrzczonych, uśmiech afrykańskich dzieci. W jaki sposób podsumować ludzkie życie?
Człowiek może uchwycić tylko to co zewnętrzne.
Ty Panie przenikasz i znasz, co najbardziej ukryte.
Widzisz naszą szczerość i wdzięczność.
Cóż kazało Ci podjąć trud kapłański i misyjny? Czym kierowałeś się obierając taką drogę życia? Odpowiedź jest jedna: wiarą. Bez wiary bowiem każda praca misjonarza czy duszpasterza w kraju, traci swój sens.
W dobrych zawodach wystąpiłeś. Wiarę ustrzegłeś. Pan przygotował Ci wieniec chwały, który – mam nadzieję – będzie również i naszym udziałem.