Bp Andrzej Czaja wziął udział w V Festiwalu Pozytywnych Wartości zorganizowanym przez Zespół Szkół Ogólnokształcących w Bieńkowicach 29 kwietnia. Hasło przewodnie tegorocznego festiwalu „Moim powołaniem jest Miłość (…) Kto chce być wielkim, niech się stanie małym...” nawiązywało do słów św. Teresy od Dzieciątka Jezus.
Motto przewodnie znajduje swoje źródło w osobie młodej francuskiej świętej i doktora Kościoła. „Św. Tereska od Dzieciątka Jezus poprzez żarliwe zaufanie i oddanie Bogu zostawiła światu dzieci i dorosłych szczególny przykład życia, który dziś może być właściwym drogowskazem na drodze do wzrastania w duchu wolności, radości, powszechnego braterstwa oraz szacunku i wzajemnego zrozumienia dla ludzi ubogich i skrzywdzonych” – zapewniali organizatorzy.
Młodzi wykonawcy i twórcy zaprezentowali się w pięciu kategoriach: muzycznej, plastycznej (niepełnosprawni), literackiej, medialnej oraz biblijnej.
Zwieńczeniem festiwalu było spotkanie z bp. Andrzejem Czają. Opolski ordynariusz przyznał, że ma jedno marzenie – więcej kapłanów i sióstr zakonnych w diecezji. „Dlatego tak często proszę, byśmy się wiele modlili o powołania. Potrzebuję mnóstwo księży. Ufam Bogu, że też to widzi i będzie dawał powołania jeszcze. Nie marzę o medalach, poklasku, ale o większej liczbie kapłanów i sióstr zakonnych” – wyznał.
Opolski biskup apelował także do uczniów, aby nie przespali Światowych Dni Młodzieży. „To wasze święto!” – mówił i zachęcał do goszczenia w parafiach młodzieży z całego świata, która przyjedzie do diecezji opolskiej w tygodniu poprzedzającym spotkanie z papieżem Franciszkiem w Krakowie.
Celem festiwalu, oprócz przybliżenia dzieciom i młodzieży postaci Tereski z Lisieux, była prezentacja dorobku artystycznego solistów, zespołów wokalnych, popularyzacja twórczości literackiej i dziennikarskiej młodych ludzi, piosenek mówiących o wyższych wartościach moralnych i duchowych, wymiana pomysłów i doświadczeń w zakresie upowszechniania śpiewu, gry na instrumentach, tańca wśród dzieci i młodzieży, publikacji internetowych i dziennikarskich (warsztaty edukacyjne). Organizatorzy co roku kładą nacisk na szeroką integrację osób niepełnosprawnych w środowisku szkolnym, które same będą współtworzyć poprzez różnorodne warsztaty artystyczno-edukacyjne i występy przygotowane dla pełnosprawnych dzieci i młodzieży.
„Dziecko ledwo uratowane od śmierci; ksiądz szukający przyjemności życia w młodym wieku; biskup dwukrotnie uciekający ze swojej diecezji; misjonarz, który nie wygłosił ani jednego kazania; zabity za wiarę w Chrystusa” – powiedział bp Rudolf Pierskała o św. Wojciechu – patronie miasta Opola.
„A jednak zwycięzca nagrody życia wiecznego i święty patron tych, którymi Bóg posługuje się za ich plecami, którzy przynoszą owoc jak obumarłe ziarno pszenicy w ziemi” – dodał opolski biskup pomocniczy podczas homilii w kościele „na Górce” pw. św. Wojciecha i MB Bolesnej, gdzie według legendy głosił kazanie ówczesny bp Wojciech – ordynariusz diecezji praskiej, która sięgała w średniowieczu aż do Opola.
Kaznodzieja przypomniał też, że „św. Wojciech miał być rycerzem, ale choroba pokrzyżowała plany rodziców. Kiedy, jako dziecko, umierał, rodzice złożyli go na ołtarzu i ofiarowali Bogu. Gdy wyzdrowiał, posłali go do szkoły w Magdeburgu, żeby przygotował się do bycia duchownym. Tak się zaczęła długa droga człowieka, który z ludzkiej perspektywy nieustannie przegrywał” – podkreślił.
Śmierć biskupa Pragi Dytmara dokonała wielkiej wewnętrznej przemiany życia patrona Polski. Został ordynariuszem diecezji praskiej w wieku 26 lat. „Nowy biskup miał szczytne i pobożne zamierzenia” – mówił bp Pierskała. „Wszedł do swojej biskupiej stolicy boso. Przez to wskazywał, jaki będzie jego styl i program posługi. Żył ubogo, majątek rozdawał, spraw Kościoła pilnował, upominał, nauczał i karcił. Ubodzy jadali przy jego stole, on sam spał na podłodze i długo nocą odprawiał czuwania” – zaakcentował.
Św. Wojciech musiał dwa razy uciekać z Pragi, raz do Rzymu, a drugi raz do Polski. „Nie mając możliwości powrotu do Czech, gdzie wymordowano jego rodzinę, znalazł oparcie na dworze Bolesława Chrobrego, króla Polski” – przypomniał bp Rudolf Pierskała. „Stamtąd w 977 roku, razem ze swoim bratem Radzimem, wyruszył w ostatnią podróż misyjną do pogańskich Prus. Bez eskorty, bez broni, tylko z krzyżem” – zaznaczył.
„Kiedy próbował głosić Słowo Boże na półwyspie przybrzeżnym, przepędzono go, uderzając przy okazji wiosłem” – powiedział kaznodzieja. „Potem w głębi lądu starał się głosić w pobliżu dworu i targu, ale i stamtąd go przegnano. Już pierwsze spotkanie z Prusami okazało się niepomyślne, a misjonarze zostali zmuszeni do odwrotu. Kilka dni później, 23 kwietnia 997 roku we wsi Święty Gaj odprawił Mszę św., potem dopadł ich pościg i zostali zaatakowani. Św. Wojciech zginął śmiercią męczeńską przebity oszczepami” – dodał.
Opolski biskup pomocniczy podkreślił, że „Bóg chciał, aby pojawiły się owoce, jakich nikt się nie spodziewał po pozornie nieudanym życiu i bezużytecznej śmierci Wojciecha. Niechciany biskup w Pradze, misjonarz bez owoców, a jednak źródło polskiej państwowości, patron Polski, także patron Opola” – przypomniał.
„Św. Wojciech jest świadkiem wiary, jej zwiastunem i głosicielem, niosącym Chrystusa po krańce ziemi” – powiedział kaznodzieja. „Nie umiłował swojego życia i umiał je poświęcić innym, Chrystusowi, Kościołowi, ewangelizacji. Bez pracy i poświęcenia takich ludzi nie byłaby możliwa chrystianizacja, rozwój Kościoła nie tylko w tych odległych czasach, ale i współcześnie” – zaakcentował.
Bp Pierskała przywołał pamięć studentów z Nairobi, którzy oddali życie za wiarę w Chrystusa. „Nie byłoby w ogóle chrześcijaństwa bez krwi pierwszych męczenników. Ziarno pszenicy, jakim był misjonarz Wojciech, wpadło w ziemię i obumarło, ale wydało błogosławione owoce w naszej ojczyźnie. My z tych owoców dziś korzystamy i za nie Bogu dziękujemy. To nas zobowiązuje, abyśmy byli misjonarzami dla naszych bliskich, znajomych, dla tych, którzy być może przez nasze dobre życie znajdą drogę do Boga” – zakończył homilię bp Rudolf Pierskała w kościele „na Górce”, któremu patronuje św. Wojciech.
„W Eucharystii kapłan leczy się ze swojej negatywnej nostalgii, z chęci zamknięcia się w rozczarowaniach, których doznał, w trudnościach, które doświadczył” – powiedział o. prof. Zdzisław J. Kijas OFM Conv do duchownych zgromadzonych na tzw. Emausie 15 kwietnia w Winowie. „Eucharystia czyni kapłana go na nowo otwartym i misyjnym” – dodał. W spotkaniu wzięło udział około 200 prezbiterów.
Kaznodzieja, analizując sytuację uczniów po śmierci Jezusa, podkreślił, że ich nostalgia była wielka. „Tęsknią bardzo za tym, co było, co utrwaliło się w ich pamięci i o czym nie mogą przestać myśleć. Nostalgia jest zlepkiem dwóch greckich słów „ból” i „powrót”. Nostalgia jest mieszaniną przyjemności i smutku. Człowiek przypomina sobie coś przyjemnego z przeszłości, do czego pragnie powrócić, przeżyć na nowo, możliwie w niezmienionym stanie. Tymczasem nie jest to możliwe. Życie się rozwija i zmienia. Tęsknota za tym, co już było, nie rozwija” – zaznaczył i zachęcał, aby mieć oczy otwarte i dostrzegać ciągłą obecność i działanie Boga w naszym „dzisiaj”. Nostalgia bowiem zamyka oczy na teraźniejszość i otwiera przeszłość, której niestety już nie ma.
„Świat uczniów wraz ze śmiercią Jezusa przestał być taki, jak wcześniej i oni to mocno odczuli” – powiedział o. prof. Z. Kijas OFM Conv. „Zrezygnowali z planowanej dotąd przyszłości. Postanowili odstąpić od planów, jakie mieli na życie. Wycofali się! Tak właśnie – jak sądzę – należy interpretować ich powrót do Emaus. Uderza ich rezygnacja z planów na przyszłość. Nikt ich nie prześladuje, nikt nie każe im opuścić Jerozolimy, lecz opuszczają ją sami, i to jeszcze w pośpiechu!” – podkreślił.
Wśród motywów, które kierowały uczniami, franciszkanin wymienił zawiedzenie i poczucie bycia oszukanym przez Jezusa. „Spodziewali się innego zakończenia, innej przyszłości… powracają z przygody z pustymi rękami. Są mocno zawiedzeni i zawstydzeni. Nie mają odwagi spojrzeć nikomu, kogo mijają, w oczy. Skupieni są tak bardzo na swoich ranach, że nie dostrzegają nawet nowej obecności Jezusa. Wprawdzie rozmawiają, ale ich rozmowy nie dotyczą przyszłości. Nie ma w nich nadziei, a tylko nostalgia, wspominanie przeszłości. Narzekają i zarzucają sobie, że tak łatwo dali się nabrać” – stwierdził.
o. Zdzisław Kijas powiedział również, że podobnego stanu doświadczyć mogą współcześnie chrześcijanie, w tym także kapłani. „Tęsknimy za tym, co i jak było dawniej. Być może przyzwyczailiśmy się do pewnej formy bycia księdzem, do określonego sposoby prowadzenia duszpasterstwa czy parafii, głoszenia rekolekcji, udzielania pomocy potrzebującym, itd. W taki styl bycia wkrada się rutyna, która uśmierca myślenie, osłabia krytyczną refleksję nad zmieniającą się rzeczywistością. Brak takiej, jak dawniej, odpowiedzi ze strony wiernych na propozycje, rodzi w duszy kapłana poczucie nostalgii, osamotnienia czy wręcz zagubienia” – zaakcentował.
Zdaniem kaznodziei, bardzo łatwo doświadczyć wówczas stanu duchowego wypalenia. „Praca kapłańska, parafialna, katechetyczna, itd. przestaje dawać satysfakcję. Kapłan przestaje się rozwijać duchowo i zawodowo. Czuje się przepracowany i niezadowolony z tego, co robi, z pełnionych zajęć, które niegdyś sprawiały mu przyjemność, ale już przestały. Bardzo często stan ten jest wynikiem stresu, który występuje na skutek przepracowania, z częstych i wymagających kontaktów z ludźmi” – dodał.
Franciszkanin powiedział też, że kapłan „zawodowo wypalony ma poczucie pustki i dopływu sił, zaczyna cynicznie spoglądać na siebie i innych, obniża się jego wrażliwość wobec innych. Nazbyt krytycznie ocenia również własne dotychczasowe dokonania. Rodzi się w nim poczucie marnowania czasu i wysiłku na swoim dotychczasowym stanowisku pracy”.
A to poczucie duchowego przetrącenia, skutkuje tym, że: „nie odnajduje się w tym, kim jest i co robi. Może miał ambicje bycia kimś, może jego aspiracje były większe niż życie pozwalało zrealizować. Tymczasem lata lecą, a aspiracje, pragnienia się nie realizują, stąd rozczarowanie, zniechęcenie, duchowe wypalenie. Łatwo wówczas wpaść w depresję, alkoholizm albo coś jeszcze innego, gorszego” – wymienił.
o. prof. Zdzisław Kijas OFM Conv mówił, że aby uniknąć takiego stanu, ważny jest żywy i ciągły dialog z Bogiem, który „okazuje, jakoby miał iść dalej”. Bez modlitwy bowiem, zdaniem kaznodziei „kapłan może żyć przeszłością i lekceważyć teraźniejszość. Może czuć się obrażonym na Boga, ludzi, parafian, ale także na biskupa. Usztywnia się w swoich myślach i sercu. Staje się uparty, zawsze chce stawiać na swoim. Kiedy pojawia się upór, zamykają się uszy i oczy rozsądku. Ktoś uparty przestaje myśleć logicznie, zamyka się na rozsądne argumenty, nie widzie niczego poza swoimi racjami” – stwierdził.
„Modlitwa uwalnia z negatywnej nostalgii” – podkreślił o. prof. Z. Kijas. „Uwalnia również z innych wad, jak zazdrość, lenistwo, głupie trzymanie się swojego widzimisię. Modlitwa nie zawsze jest łatwa, nie zawsze jest przyjemnym spędzaniem czasu. Wymaga wysiłku, apeluje o systematyczność i ciągłość. W takiej modlitwie człowiek nalega na Boga, aby mu pomógł” – zaznaczył.
Duchowny zastanawiał się także, czy może zbyt rzadko nie „przymuszamy” Boga, aby pozostał z nami, aby wszedł jeszcze głębiej w nasze życie, aby pomógł nam rozwiązywać trudności osobiste i problemy tych, którzy nas o to proszą? Może za rzadko „walczymy” z Bogiem, prosząc o błogosławieństwo owocności dzieł, które prowadzimy, parafii, w której pracujemy. Bóg udziela swojego błogosławieństwa tym, którzy Go o to proszą – wytrwale, usilnie, ciągle” – zachęcał.
„Może również za mało lub za rzadko „przymuszamy się” do modlitwy i gorliwości” – pytał franciszkanin. „Może za słabo przykładamy się do walki z wadami, może z jakąś słabością, o której nikt, prócz mnie, nie wie?” – dodał.
Zdaniem o. prof. Zdzisława Kijasa OFM Conv „poznając Boga, człowiek poznaje jednocześnie samego siebie. W sakramencie Eucharystii poznaje Go najpełniej i najgłębiej, odkrywając jednocześnie swoje lęki i nadzieje. Eucharystia jest lekarstwem na wszystkie nasze schorzenia” – zakończył.
„Jesteśmy wezwani przez Chrystusa, aby być mężnymi świadkami, jako osoby konsekrowane i duchowni” – powiedział bp Andrzej Czaja podczas tzw. Emausu zakonnego w Leśnicy. „Na nas liczy Jezus. Śmiem powiedzieć, że też nad nami pracuje i pomaga uwierzyć” – dodał.
Kaznodzieja analizując postawę apostołów, podkreślił, że „ich droga rozpoczęła się od etapu, że nie chcieli uwierzyć w zmartwychwstanie Jezusa, a ostatecznie przyjęli tę prawdę i dzielili się nią z ludźmi. Nie chcieli wierzyć nie z powodu braku dobrej woli. Jezus został ukrzyżowany, umarł i został pochowany, więc jak wierzyć w to, że żyje?” – pytał retorycznie.
„To było niewiarygodne” – mówił opolski ordynariusz – „co opowiadała Maria Magdalena i uczniowie, którzy szli do Emaus. Czy nie jesteśmy nieraz podobni do tych uczniów z początkowego etapu? Mamy wielkie pragnienie Jezusa, a On jest przecież przy nas. To jest nie do wiary, żeby był tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Objawia się nasz brak żywej dynamicznej wiary, bo nie umiemy w codzienności po prostu być z Jezusem i przeżywać Jego miłość” – stwierdził.
Bp Andrzej Czaja przypomniał też, że Jezus wyrzucał uczniom brak wiary i upór, bo nie potrafili wyjść ze schematów ludzkiego patrzenia na Niego. „Rozum nieraz dominuje i brakuje otwartego serca. A potrzeba równowagi między wiarą a rozumem. Ileż razy słyszymy świadectwo Kościoła, a przeżywamy codzienność jak deiści? Wierzymy, że Pan jest na wysokim niebie, ale nie tu blisko nas. Za mało jest przeżywania obecności Jezusa pośród nas, tego życia, które zwyciężyło śmierć” – zaakcentował.
„Chrystus posłał swoich uczniów na cały świat” – powiedział bp Czaja – „aby głosili dobrą nowinę o Jego zmartwychwstaniu, a oni poszli, narażając swoje życie i w końcu je oddając. Co się stało, że z poziomu niedowiarstwa przeszli na poziom wiary żywej?” – zastanawiał się.
A szukając odpowiedzi opolski biskup przywołał spotkanie Zmartwychwstałego z uczniami w Wieczerniku. „Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych i pozdrowił ich: „Pokój wam”. Gdy apostołowie ujrzeli przebite ręce i nogi, to się uradowali i rozpoznali Go. „To jest Mocarz, bo zwyciężył śmierć. To nasz Pan i Bóg” – pewnie myśleli. Wcześniej ich wiara nie była aż tak wielka” – dodał.
„Kiedy Jezus za życia ziemskiego mówił o Sobie: „Ja jestem” – przypomniał kaznodzieja – „to Żydzi albo kamienie brali do rąk, by ukarać bluźniercę, albo niedowierzali w te słowa. Jako zwycięzca śmierci ujawnia, że jest naprawdę Bogiem, obdarowuje pokojem i przebacza każdy grzech. Jezus nie wypominał uczniom grzechów, zdrady, niewierności, ale obdarza ich miłosierną miłością. W ten sposób dokonuje się cud Paschy” – zaznaczył.
Zdaniem hierarchy pracę nad wiarą człowieka rozpoczyna Jezus od przebaczenia. „Niewierzący Tomasz odpowiedział eksplozją wiary!” – podkreślił bp Czaja. „Pan mój i Bóg mój! Tak umocnieni w wierze uczniowie stali się świadkami. To było już nie do przyjęcia, aby milczeć. Wiara żywa ich rozsadzała. Nie byli w stanie zostawić tego doświadczenia dla siebie. Nie bali się świata i nie reformowali świata, ale głosili imię Jezusa i dokonywali znaków w imię Jezusa” – zauważył.
„Nie bójmy się, czy wystarczy nam wiary w tym świecie” – zachęcał opolski biskup. „Wystarczy, jeżeli zadbamy o to, by Jezus mógł popracować nad nami i będziemy czuwać w naszych wspólnotach. Pomimo naszego lęku – On przyjdzie. Jeżeli będziemy wpatrywać się w Jezusa na adoracji i pozwolimy Jemu wpatrywać się w nas, to doświadczymy tego, co uczniowie. W sakramencie pokuty i pojednania doświadczymy pokoju Jezusa. Nie jesteśmy w gorszej sytuacji od apostołów. Może nawet jesteśmy w lepszej, bo za wiarą Jezusa przemawia świadectwo tak wielu pokoleń wierzących ludzi” – zaakcentował.
Na zakończenie bp Andrzej Czaja podkreślił, że dziś „świat zabrania nam mówić i czynić znaki w imię Jezusa i żyć według Jego stylu. Nie bójmy się jednak. Jeśli nasze świadectwo będzie czytelne, to nie musimy obawiać się o owoce” – dodał.
W diecezji opolskiej jest obecnie 680 sióstr zakonnych, 150 zakonników – kapłanów i braci, 2 dziewice konsekrowane oraz 2 wdowy konsekrowane. Oprócz 20 zakonów i zgromadzeń żeńskich oraz 15 męskich istnieje również Świecki Instytut Karmelitański Elianum w Opolu i Świecki Zakon Karmelitów Bosych w Raciborzu.
X Marsz Pamięci, odbył się w Wielki Czwartek 2 kwietnia, w rocznicę śmierci św. Jana Pawła II. Pielgrzymkę zorganizowała parafia Braciszów i Zespół Szkół im. Jana Pawła II w Pietrowicach Głubczyckich przy współpracy z parafiami w Gołuszowicach i Równym.
Tegoroczna piesza pielgrzymka odbyła się pod hasłem „Czuwajcie i módlcie się!” Trasa o długości 13 km, rozpoczynała się w Głubczycach i wiodła przez miejscowości: Gołuszowice, Równe, Dobieszów, Mokre Wieś. Zakończenie pielgrzymki nastąpiło w kościele nabożeństwem z ucałowaniem relikwii św. Jana Pawła II.
Współorganizatorami X Marszu Pamięci była Gmina Głubczyce oraz Powiat Głubczycki.